Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/233

Ta strona została przepisana.

tych, których kepi obrzeżone były złotym galonem.
Dostrzegłszy Ferraguta, spojrzał mu prosto w oczy: na wroga patrzył ze wzgardą lodowatą, z pychą wyższości. Wargi wygięły mu się pogardliwie. Nie padł z nich żaden wyraz, ale kapitan zrozumiał owe słowa niewypowiedziane: Niemiec go lżył. Były to obelgi, jakiemi człowiek, na drabinie społecznej stojący wyżej, lży niewiernego sługę. W pysze swej oficera i szlachcica von Kramer siebie tylko winił: popełnił błąd, zawierzywszy lojalności zwykłego patrona floty handlowej.
— „Zdrajca! Zdrajca!“ — zdawały się powtarzać oczy jego i wargi.
Wzgarda ta oburzyła Ulisesa. W obliczu jednak bezbronnego nieprzyjaciela zapanował nad gniewem.
Wśliznąwszy się pomiędzy lżących i grożących szpiegowi, przysunął się doń i, spojrzawszy mu prosto w oczy, rzucił stłumionym szeptem:
— Syn mój!... jedyne dziecko moje poniosło śmierć; był on na pokładzie „Californian‘a“!
Szpieg posłyszawszy to, zmienił się na twarzy. Zaciśnięte wargi się odemknęły; wyrwał się poza nich leciutki okrzyk zdziwienia.
— A!
I pogarda, malująca się dotąd w jego oczach, zagasła. Wnet potem spuścił oczy ku ziemi i schylił głowę...
Tłum, wrzeszcząc, klnąc, poszturkując, pochwycił go i powlókł. Nikt nie zwrócił nawet uwagi na tego, kto pierwszy wszczął alarm i rozpoczął pościg.
Tegoż wieczora „Mare Nostrum“ opuściło Marsylję,