do końca życia sprzedawać się dla kawałka chleba?. Nie, nie chcę: raczej śmierć!
Ferragut, słysząc, jak Freya z rozpaczą mówi o swem ubóstwie, — uśmiechnął się ironicznie. Rzucił okiem na naszyjnik z pereł, na wielkie szmaragdowe kolczyki w uszach, na brylanty, połyskujące jej na palcach. Odgadła, co myślał... Ale myśl, iż możnaby sprzedać te klejnoty, bardziej ją przerażała, niż najpotworniejsze groźby nawet, jakich się obawiała na przyszłość.
Tej rady nie chciała posłuchać. Sama o tem myślała, bała się jednak, bała się o swą przyszłość.
— Nie wiesz nawet, czem dla mnie są te kosztowności, — dodała. — To mundur mój, to mój herb, list żelazny, umożliwiający mi wstęp do tego świata, w jakim przebywałam za młodu. My, kobiety, które same musimy iść przez życie, potrzebujemy tych klejnotów do przezwyciężenia przeszkód. jakie napotykamy po drodze. Klejnoty! Ależ dość je mieć, by uśpić wszelkie podejrzenia, choćby się tydzień miało zwlekać z zapłaceniem rachunku... Na granicy osiąga się dzięki nim uprzejmość urzędników: niema potężniejszego nad nie pasportu... A w hallach hotelowych czemże, jeśli nie niemi, zdobywamy sobie uprzejmość najdumniejszych kobiet ze świata. Czegóż nie przeszłam, by je posiąść...? Ale wołałabym z głodu umrzeć, niż ie sprzedać. Mając je, jest się czemś: można być bez grosza, a żyć można jakby się było bogatym...
I Freya, znów odtrącając rady Ulisesa, uśmiechnęła się z politowaniem niemal na widok człowieka, który w naiwności ducha poddawał jej myśli aż tak niedorzeczne.
— To niemożliwe, Ulisesie... Zabierz mnie z sobą: na morzu będę się czuła najbezpieczniejsza. Nie boję się statków podwodnych. Ludzie wyobrażają sobie, że jest ich tak wiele na morzach, jak kamieni w bruku ulicznym; a przecież ledwie jeden okręt na tysiąc pada ofiarą ich napaści. Z tobą przy tem nie bałabym się niczego:
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/257
Ta strona została przepisana.