Wnet potem, udając, że w dzienniku znalazł coś zabawnego, wybuchnął szyderczym śmiechem. I tego zresztą było mu jeszcze niedość, więc, podniósłszy oczy, zaczął się ze wzgardliwem zaciekawieniem przyglądać portretom na ścianach.
Tymczasem wygląd sali, jak sobie z tego zdał sprawę niezwłocznie, — zmienił się z gruntu. Wszyscy prawie goście wynieśli się chyłkiem w czasie, gdy się zagłębił w lekturze. Zostało tylko czterech pijaków z załzawionemi oczyma, troszczących się jedynie o zawartość kufli. Hindenburg za ladą czytał pismo wieczorne, zwróciwszy się tyłem do klijenteli. Andaluzyjczyk, siadłszy w głębi, uśmiechał się, poglądając na kapitana. „To ci chłop dopiero!“ Dumny był, że jeden z jego rodaków przepędził wszystkich tych wrzaskliwych, brutalnych pijaków, od których nacierpiał się niemało co wieczór.
Ulises spojrzał na zegarek: wpół do ósmej. Istotnie więc skłonił do ucieczki wszystkich owych ludzi, których Freya tak się obawiała. Cóżby tu miał jeszcze do roboty?... Zapłacił więc i wyszedł.
Zciemniło się już zupełnie. W świetle lamp elektrycznych mknęły ku miastu tramwaje i samochody. Pod staroświeckiemi arkadami przechadzały się grupy robotników z zakładów portowych. Tłum ciągnął ku jaśniejącej przepychem Barcelonie. Na tle czarnych, milczących basenów portu połyskiwały malutkie światełka na szczytach masztów.
Ferragut zastanawiał się właśnie, czy ma wrócić do domu, czy też pójść do jednej z restauracyj na Rambli, gdy nagle odczuł, że ktoś go tropi. Próżno się jednak przyglądał przechodniom, nie mógł śród nich rozpoznać nikogo z dostrzeżonych poprzednio w barze.
Wzięła go wówczas chęć zobaczenia Toniego. Wuj Caragol mógł mu coś ugotować naprędce w czasie, gdy on opowiadać będzie Toniemu o swej przygodzie. Sadził przytem, że byłoby to godnem
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/265
Ta strona została przepisana.