Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/285

Ta strona została przepisana.

— Przypadnij do ziemi, Ulisesie? Zaczną ostrzeliwać mostek kapitański!
Były to wskazówki, zapamiętane z czasów wczesnej młodości, gdy jeszcze był przemytnikiem. Zdarzało mu się wówczas, że się kładł na pokładzie barki i z tej pozycji sterował pod ogniem strażników celnych. Drżał o życie kapitana, sam jednak stał za sterem wyprostowany, wystawiając się na strzały nieprzyjacielskie.
Ferragut chodził po mostku tam i z powrotem, klnąc z wściekłości, iż nie może odpowiedzieć na napaść.
— Nie, drugi raz już mi się to nie zdarzy! Następnym razem mniej się to im wyda zabawne! Drugi pocisk ugodził znów w tył statku.
— Dopóty, dopóki maszyny są nieuszkodzone... — myślał kapitan.
Poczem już „Mare Nostrum“ nie było narażone więcej na strzały nieprzyjacielskie. Pociski wzbijały słupy wody wśród wirów poza parowcem; padały coraz dalej, coraz dalej. Wreszcie statek znalazł się poza obstrzałem, a przecież nieprzyjaciel strzelał wciąż zaciekle w jego dyrekcji. Umilkły ostatecznie strzały, okręt podwodny znikł z pola szkieł powiększających i zanurzył się w wodę, znużony bezcelowym pościgiem.
— Nie, to mi się już nie zdarzy po raz drugi! — powtarzał kapitan. — Nie napadną już na mnie równie bezkarnie.
Przyszło mu przytem na myśl, że napaść ta przeciw niemu właśnie musiała być skierowana. Po obu bokach statku widniały barwy hiszpańskie. Ponadto po pierwszym strzale statku podwodnego trzeci oficer wywiesił na maszcie banderę, a mimo to nieprzyjaciel nie przestał strzelać. Chciano go najwidoczniej zatopić bez wezwania, by się poddał, „bez pozostawiania śladów“.
I pomyślał wówczas również, że Freya, utrzymując stosunki z tymi, co kierowali ową wojną pod-