parowiec, cucąc wiedzieć, czy nie krąży pan przy brzegach Hiszpanji. Odparłem, że znam pana jedynie ze słyszenia; wówczas też...
Widząc, że znów się waha, kapitan zachęcił go uśmiechem.
— Musiał coś złego o mnie powiedzieć, nieprawdaż?
— Tak, „seńor“, wiele złego i paskudnemi słowy. Oświadczył mi, że ma z panem pewne rachunki do uregulowania i że pragnąłby być pierwszym, który pana napotka. O ilem go mógł zrozumieć, szukają pana również i inne statki podwodne... Muszą mieć, zdaje się, rozkaz...
Ferragut i jego zastępca porozumieli się przeciągiem spojrzeniem.
— Dwaj moi kompanowie — kończył wilk morski — widywali pana często w Barcelonie i Walencji. Jeden z nich poznał pana odrazu; drugi nie był pewien; chcąc mieć czyste sumienie, umyślniem tu zawrócił. Pragnąłem koniecznie pana przestrzec... Powinniśmy sobie pomagać wzajem, skorośmy rodacy... Czasy są ciężkie!
Wstał; obaj towarzysze podeszli doń. Ferragut chciał ich zatrzymać, ale się im śpieszyło; mieli wyznaczony jakiś termin u składników.
— Miej pan na siebie baczenie, kapitanie! — zalecił jeszcze stary patron, żegnając się.
W ciągu całego popołudnia Ferragut ledwie kilka słów zamienił z Tonim... Wreszcie, gdy z nadejściem zmierzchu wracali na statek, młodszy oficer postanowił przerwać to milczenie.
— Dlaczegobyś nie miał zaprzestać tych żeglug?... Bogatyś; danoby ci też za statek, ilebyś tylko zażądał. Dziś okręty płaci się na wagę złota!
Ulises wzruszył ramionami. Złoto? Cóżby mu z tego przyszło? Nie, powinien raczej spędzić resztę życia na morzu, pomagając nieprzyjaciołom swych nieprzyjaciół. Gdyby miał osiąść na lądzie, musiałby się wyrzec zemsty i żal za synem tembardziejby go dręczył.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/288
Ta strona została przepisana.