— Tu leży Brest... tędy pojedziesz do Bordeaux; z Bordeaux masz już niedaleko do granicy; a skoro się tam już znajdziesz, skręcisz do Barcelony albo też pojedziesz na Madryt i z Madrytu wprost do Walencji.
Zastępca, wichrząc brodę, przyglądał się w milczeniu mapie. Poczem spojrzał na Ulisesa oczami dobrego, wiernego psa.
— A ty? — spytał po dłuższej chwili?
— Ja zostaję. Kapitan „Mare Nostrum“ sprzedaje się razem ze statkiem.
Toni posmutniał nagle. Sądził przez chwilę, że kapitan, niezadowolony zeń, chce się go pozbyć. Ferragut począł mu więc całą rzecz wyjaśniać. „Marę Nostrum“, należące do państwa neutralnego, nie mogło być sprzedane jednej ze stron walczących dopóty, dopóki trwała wojna. Dlatego to właśnie sprzedał parowiec pod tym warunkiem, dzięki któremu nie trzeba było zmieniać bandery. Jeśli jednak przestawał być właścicielem okrętu, był nadal jego kapitanem i dopóty, dopóki on będzie na pokładzie, statek będzie należał do Hiszpanji, jak jak wprzódy.
— A dlaczegóż ja się mam stąd usunąć? — pytał Toni drżącym ze wzruszenia głosem.
— Będziemy żeglowali pod bronią, — odrzekł Ulises. — Dlategom go właśnie sprzedał. Będziemy mieli działo na pokładzie, telegraf bez drutu, załogę złożoną z rezerwistów marynarki wojennej; wszystko słowem, czego potrzeba, by się móc bronić. W drodze nie będziemy szukali nieprzyjaciela, jak poprzednio wozić będziemy ładunki; jeśli jednak napotkamy okręt podwodny, będziemy umieli z nim pogadać.
Gotów był umrzeć, jeśli mu tak będzie przeznaczone, ale chciał umierać, ciosem odpowiadając na cios.
— A ja z tobą nie mogę jechać? — nalegał w dalszym ciągu Toni.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/292
Ta strona została przepisana.