„Wówczas to — ciągnął adwokat — chwyciła za pióro, jakby jej nagle przyszło na myśl jakieś wspomnienie: napisała kilka słów z myślą o panu, panie kapitanie; ostatni jej list był przeznaczony dla pana, ale go nie skończyła, obawiała się. że nie dojdzie rąk pańskich. Zresztą tudno jej było pisać: ręka drżała jej zbytnio ze wzruszenia. Wołała mówić. Prosiła mnie, bym wysłał do pana długi, długi list z opisem ostatnich chwil jej życia; musiałem jej przysiąc, że wykonam to polecenie“.
Od owej chwili mecenas widział wszystko jakby poprzez mgłę. Był niezmiernie wzruszony. Ale w pamięci utkwiły mu ostatnie słowa Frei, wypowiedziane przy wyjściu z więzienia.
— Nie jestem Niemką, — powtórzyła po kilkakroć razy do oficerów. — Nie miejcie mnie panowie za Niemkę.
O śmierć znacznie mniej się troszczyła. Obchodziło ją przedewszystkiem to, by jej nie brano za Niemkę.
Adwokat znalazł się w samochodzie w towarzystwie ludzi niemal sobie nieznanych. Przed nim i poza nim jechały inne samochody. W jednym z nich siedziała Freya z siostrami miłosierdziu i spowiednikiem.
Niebo bledło zlekka, odcinając się od ciemniejszych linij dachów. Mroczne ulice zaczynały się zwolna ożywiać. Robotnicy z rękoma w kieszeniach idący do pracy, kupcy, wracający z hall miejskich, ciągnący niewielkie wózki z zakupami, odwracali się z zaciekawieniem, przyglądając się mknącemu szybko korowodowi samochodów: jakieś wesele o tak wczesnej porze czy może powrót rozweselonego grona z nocnej hulanki! Korowód musiał niejednokrotnie przystawać przed grodzącemi drogę łańcuchami wózków, pełnych jarzyn. Mimo wzruszenie adwokat zdawał sobie sprawę, którędy jechano: plac de la Nation, rogatka, aleja Vincennes... Wreszcie znaleziono się na strzelnicy.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/316
Ta strona została przepisana.