Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/321

Ta strona została przepisana.

podwodnych na morzu Śródziemnem. Zdarzało się niekiedy, iż paru rozbitków po długich godzinach walki z żywiołem dobijało do brzegu; to znowu wyławiały ich czasem statki: dowiadywano się w ten sposób o niektórych zbrodniach niemieckich. Po większej części jednak lodzie z pasażerami i załoga, bywały topione i dopiero po wielu miesiącach trupy, zresztą niemożliwe do rozpoznania, wyrzucało morze na brzeg; po tych znakach domyślano się dramatów, jakie się rozgrywały na morzu.
Toni, widujący co tydzień prawie podobne upiorne znaleziska, kończył swój list zwykłemi prośbami: „Czemu upierasz się przy zamiarze przebywania na morzu? Twoja chęć zemsty jest nieziszczalna. Polegniesz, jeśli w dalszym ciągu będziesz chciał z nimi walczyć. Wiesz przecie, że wrogowie twoi oddawna cię poszukują; nie zdołasz się im stale wymykać. Wyrzeknij się morza. Wróć do żony albo przyjedź do nas. Na lądzie żyć będziesz, otoczony przpychem!“
Przez pewien czas Ferragut dzielił poglądy Toniego. Zwodnicze jego zamysły bezwzględnie musiały się zakończyć w sposób tragiczny.
Śmierć Frei wywarła nań wrażenie większe niż przypuszczał. Miał już ponure przeczucia; był pewien, że najbliższa jego wyprawa będzie ostatnią.
— Umrzesz, — powtarzał mu głos wewnętrzny. — Umrzesz, jeśli się nie wyrzekniesz morza.
I — rzecz właśnie najszczególniejsza — ów wewnętrzny głos niepokoju wydawał mu się tym samym głosem, który go popychał niegdyś do najszaleńszych przygód, tym samym, który mu w swoim czasie kazał pójść za Freyą, już po poznaniu jej niecnego zawodu.
Przeciwnie zaś głos rozsądku, jak dotychczas zawsze pełen umiarkowania i ostrożności, zalecał tym razem bohaterstwo i zimną krew: jego zdaniem, wartość moralna czynów więcej ważyła niż życie.