Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/41

Ta strona została przepisana.

mającym żagle, całunkiem nabożnym, jaki uspakaja i usypia rozbitka, nim nie zapadnie w głębiny.
Amfitryta!... Ferragut opisywał ją tak, jakgdyby widział ją był na własne oczy. Niekiedy, opływając dokoła któryś z przylądków, gdy. jak człowiek pierwotny, wyczuwał dokoła siebie ślepy pęd sił przyrody, — zdawało mu się, że dostrzega wynurzającą się z pomiędzy dwu skał boginię i roześmiany jej orszak. Wracała niewątpliwie z wytchnień gdzieś w jakiejś grocie podmorskiej.
Koncha perłowa była jej kolaską. Sześć delfinów w purpurowej uprzęży z korala ją ciągnęło. Trytony, jej synowie, trzymali wodze Najady, jej siostry, biły rybiemi ogonami o fale morskie, wznosząc ponad nie swe torsy kobiece, upowite w bujne zielone włosy. Na pąkach różanych ich piersi drżały jeszcze krople wody. Gruchając jak gołębie Afrodyty, białe mewy trzepotały skrzydłami ponad pieszczotami i uściśnieniami boskiego orszaku. Ona zaś, władczyni, patrzyła na te igry, naga na ruchomym swym tronie, uwieńczona perłami, jak obłok biała, biała jak żagiel, biała jak piany morskie, a tylko na ustach i na obrzeżach stóp, na piersiach i na łonie miała nieco owej czerwieni, barwiącej róże i nadającej połysk muszlom.

Całe dzieje Europy — czterdzieści wieków wędrówek ludów, starć wzajemnych i wojen — tłumaczył doktór pragnieniem posiadania tego morza, gdzie wszystko było jasnością i harmonją. Przez tysiące lat ludy biły się o posiadanie błękitnego puharu Amfitryty.
Narody, osiadłe ponad brzegami morza Śródziemnego, były dla Ferraguta arystokracją ludzkości. Klimat wyposażał ich w dzielność. Przepojeni słońcem i energją, marynarze ich stawali się posągami ze spiżu. Ludzie z Północy mogli być