Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/44

Ta strona została przepisana.

napotkał... Daleko, hen! tam, po drugiej.stronie kuli ziemskiej, w Valparaiso.
I zdawało mu się, że widzi jeszcze tę pełna wdzięku Chilijkę, udrapowaną w czarny szal, niby bohaterka Calderona, malutka, drobną, z wielkiemi oczyma, ciemnemi a pałającemi, o głosie tak słodkim, iż niekiedy skarga, się wydawał.
Lubiła romanze i wiersze z warunkiem, by były bardzo smutne; i Ferragut pożerał ją wzrokiem, gdy nuciła, wtórując sobie na gitarze, pieśni Malek-Adhela i inne romanze o „różach, o westchnieniach i o Maurach Grenady“, Lecz niechby chciał jej rękę uścisnąć, już się dąsała: „To na potem!“ Zgodziła się wyjść zań za mąż; chciała ujrzeć Hiszpanję... I spełniłyby się wszystkie pragnienia doktora, gdyby jakaś dobra dusza nie uprzedziła go, że nocami o późnej godzinie krajowcy się schodzili również, by słuchać tych pieśni — w samotności... Eh, kobiety! Ferragut winszował sobie w duchu, iż pozostał bezżennym, wspominając o końcu owej idyli.
Już późno jesienią notarjusz osobiście musiał się udać nad brzegi Mariny, by brat zgodził się wreszcie puścić od siebie Ulisesa. Chłopak dzielił najzupełniej poglądy stryja. Nie pojmował, jak można było wyrzec się zimowych połowów, zimnych rozsłonecznionych ranków, widoku wielkich burz jedynie dla tak błahego powodu, iż instytut rozwarł swe podwoje i że gotować się trzeba było do bakalaureatu!...
W roku następnym dońa Cristina sprzeciwiła się, by Tryton miał zabrać znów jej syna. Chłopak mógł przecież tylko nabrać złych manjer i złego smaku w starem domostwie Ferragutów. Pod pozorem więc koniecznych odwiedzin swej rodziny zostawiła notarjusza samego w Walencji pojechała z synem nu lato na wybrzeże katalońskie, w pobliżu granicy francuskiej.