Była To pierwsza prawdziwa podróż Ulisesa. W Barcelonie poznał swego wuja „bogacza“, największego z pośród Blanesów finansistę, jednego z braci swej matki, posiadającego wielki handel żelazem w jednej z wąskich, wilgotnych, przeludnionych uliczek, wychodzących na Ramblę.[1] Zawieziono też Ulisesa i do innych wujów. Mieszkali oni w jednej z osad tuż u przylądka Creus. Cypel ów o dzikich wybrzeżach przypominał chłopcu okolice, gdzie mieszkał Tryton. I tu również pierwsi żeglarze heleńscy założyli niegdyś miasto; i morze wyrzucało tu na brzegi również amfory, statuetki i skamieniałe żelaziwa.
Blanesowie wiele żaglowali. Jak Tryton i oni kochali morze, ale miłością zimną i bez słów. Cenili w niem nie piękno, lecz zyski, jakie zeń można było ciągnąć. Podróżowali zwłaszcza po wodach amerykańskich na własnych brygantynach.[2] Wozili cukier z Hawany i kukurydzę z Buenos-Ayres. Morze Śródziemne było dla nich drobnym etapem w podróży, jaki przebywali, pełni roztargnienia, przy wyjeździe i za powrotem. Żaden z nich nie słyszał nawet nigdy o Amfitrycie.
Wreszcie nie mieli oni owego romantycznego, niedbałego wyglądu samotnika z Mariny, gotowego zawsze do rzucenia się w morze wzorem ziemnowodnych. Byli to „panowie“ nadbrzeżni, co, nie pływając już sami, powierzali statki swe kapitanom, służącym im za pilotów. Nabrawszy zwyczai miejskich, nie obywali się już bez krawata ani bez jedwabnej czapeczki, symbolu swych wysokich stanowisk w mieście rodzinnem.
Miejscem, gdzie się schodzili ludzie bogaci, było Ateneum. Mimo tej nazwy w klubie owym znaleźć można było z druków ledwie dwa katalońskie dzienniki. Tytułem do sławy natomiast członków klubu była wielka luneta na trójnogu, wymie-