rzona na port. Dość było, by któryś z wujów Ulisesa zbliżył oko do soczewki, a już mógł określić kategorię i narodowość statku, pojawiającego się ponad linją widnokręgu. Owi weterani morza rozmawiali jedynie o frachtach okrętowych, o tysiącach duros, zarobionych kiedyś tam w ciągu jednej podróży, nadewszystko zaś i przedewszystkiem o straszliwej konkurencji, jaką mi czyniły, obecnie parowce.
Próżno spodziewał się Ulises, że kiedyś wreszcie wspomną, o nereidach czy innych poetycznych stworzeniach, jakich istnienie doktór Ferragut wyczuwał zawsze w pobliżu swego przylądka. Blanesowie nie widywali nigdy tych niezwykłych tworów. W morzach ich istniały tylko ryby. Byli to ludzie zimni, w słowach zwięźli, oszczędni, szanujący porządek i hierarchję społeczną. Ulises odgadywał. iż zdolni są do pokojowej, chłodnej energji. Bohaterstwo ich musiało być owem bohaterstwem kupców, gotowych znieść wszystko, jeśli ładunek ich nie jest zagrożony, lecz przeistaczających się w dzikie zwierzęta, skoro tylko ktoś sięgnąłby po ich skarby.
Członkowie Ateneum, wszyscy już w wieku poważnym, stanowili przez większą część roku niemal całą męską połowę ludności osady. Było tam też kilku karabinjerów. osadzonych w koszarach, i kilkunastu robotników, stukających wciaż młotkami w pudło jakiegoś dwumasztowca Blanesów. wymagającego naprawy.
Wszyscy zaś mężczyźni w sile wieku byli na morzu, jedni w drodze do Ameryki, jako majtkowie na jakimś katalońskim żaglowcu; inni (nieśmieli czy nieszczęśliwi) poprostu na połowie ryb. Co do parobczaków najśmielszych i najambitniejszych, to ci trudnili się przemytnictwem nad granicą francuską, hen, po drugiej stronie przylądka.
W osadzie zaś były kobiety i tylko kobiety. Niektóre, siedząc we drzwiach na progach, robiły ...... inne, skupiwszy się w grupy, rozpra-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/46
Ta strona została przepisana.