pryśnym, lecz że wszystko tam stosowało się do reguł, podlegało pewnej harmonji całości.
Łagodne wiatry, wiejące regularnie w pewnych okresach, gnały statek ku południowemu zachodowi. Nic nie mąciło przejrzystości morza i nieba. Słychać było z poprzed dziobu statku cichy chrzęst jedwabistej płetwy ryb latających. Ponad ożaglowaniem albatrosy, orły pustyni atlantyckiej, zataczały szerokie kręgi. Ich rozłożyste skrzydła odcinały się od lazuru. Od czasu do czasu statek napotykał obszerne pola alg, łąki pływające morza Sargasów. Drzemały tam żółwie olbrzymy. zapadłszy w owe trawy morskie. Mewy siadały na krótki spoczynek na ich skorupach. Były tam algi zielone, żywiące się jasną wodą z nawierzchni; były czerwone, przybyłe z głębin wodnych, gdzie mrą zimne już, ostatnie promienie słońca. Widać było pływające na wodzie owoce oceaniczne, kiście ciemnych winogron, drobnych, łykowatych jagód, nalanych słonawą wodą.
Gdy się zbliżano do równika, wiatr opadał, upał zapierał oddechy. Na oceanie, zastygłym jak oliwa, statki tygodniami całemi tkwiły nieruchomo; najlżejszy podmuch nie wydymał ich żagli. Po morzu zwolna snuły się cienie szybujących obłoków. Nagle nawałnice dżdżów zmywały pokład. I znów błyskało słońce, tchnące pożarem, i znów kryło się za chmurami w czasie nowej ulewy.
Majestat Atlantyku w czasie nocy podzwrotnikowych zacierał w pamięci Ulisesa grozę dni burzliwych. W świetle księżyca wszystko dokoła stawało się olbrzymią, srebrzystą łąką, po której włóczyły się kapryśne cienie. Życie drobnoustroi ożywiało łagodne falowania wód. Morze rozświetlało nocną pomrokę. Miljony fosforyzujących infuzoryj siały lazurową jasność. Jaśniejący ocean wyglądał jak z mleka. Garście pian, dobywających się z pod dziobu statku, lśniły się jak snopy, iskier.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/54
Ta strona została przepisana.