nej niani; potem — gdy został już kapitanem transatlantyku — powitał go pucołowaty malec z okrągłą główką, pokrytą jedwabistemi kędziorami, wyciągający doń malutkie rączki; wreszcie był to chłopaczek, zaczynający już chodzić do szkoły, ściskający twardą dłoń ojca i patrzący nań z takim podziwem, jakgdyby w ojcu skupiała się suma wszystkich potęg wszechświata.
Co do profesora zaś, to ten składał w dalszym ciągu wizyty swe dońi Cristinie, choć już nie przesiadywał tak długo. W zachowaniu się jego dostrzegało się rezygnację i zimną wściekłość człowieka, któremu się zdaje, że się spóźnił i że niepowodzenie swe winien przypisać własnemu tylko zaniedbaniu... Gdybyż był wcześniej przemówił! Wiara we własna dostojność nie pozwalała mu wątpić, że panienka byłaby z uniesieniem przyjęła oświadczyny.
Przekonanie to nie przeszkadzało mu jednak odzywać się niekiedy tonem napastliwie ironicznym, wyrażającym się w nadawaniu rodzinie imion klasycznych: młoda małżonka Ulisesa, pochylona zawsze nad robótką, była dlań Penelopą, wyczekującą powrotu męża, błądzącego po świecie.
Dońa Cristina nie wzbraniała mu tego: wiedziała coś niedokładnie, że było to imię cnotliwej królowej. Gdy jednak pewnego razu profesor, posuwając się w swych wywodach, nazwał synka Cinty Telemakiem, babka go zgromiła:
— Chłopiec na imię ma Esteban, jak dziadek... Telemak to dobre byłoby do teatru...
W czasie jednej ze swych podróży Ulises skorzystał z kilkugodzinnego postoju w porcie walenckim, by odwiedzić ojca chrzestnego. Labarta pisywał doń od czasu do czasu coraz-to krótsze i coraz smutniejsze listy.
Wszedłszy do gabinetu poety, Ulises miał wrażenie, jakiegoby doznawać mogli owi uśpieni z legendy, budząc się z uczuciem, iż spali kilka godzin, gdy w istocie rzeczy przespali długi szereg
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/67
Ta strona została przepisana.