Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Za pobytem zaś w porcie hiszpańskim dość było najdrobniejszej przykrości (trudności jakiejś, coby się wyłoniła przy zapuszczaniu kotwicy, sprzeczki z urzędnikami celnymi, braku miejsca ma wyładunek), by z uśmiechem, pełnym goryczy, ironizował:
— Nieszczęsny kraj! Wszystko to są skutki rządów tronu i ołtarza.
Dowiedziawszy się na Teneryfie o wybuchu wojny, zreasumował wszystkie swe doktryny w jedną formułę, triumfalnie lakoniczną:
— Zbyt wielu królów jest w Europie! Ach, gdybyż wszystkie ludy były republikami...!
Ten dopust boży musiał nadejść niechybnie! Tym razem Ferragut nie śmiał drwić ze swego młodszego oficera.
Wszyscy ludzie na „Mare Nostrum“ byli zachwyceni nowym obrotem rzeczy. Majtkowie, dotychczas mrukliwi, jakgdyby przeczuwający, że kapitan ich się zrujnuje lub conajmniej zniechęci się do tych bezowocnych wypraw, teraz pracowali z niekłamanem weselem.
Na przodzie statku, gdzie była kuchnia i kajuta majtków, nad któremi władztwo bezgraniczne przyznano wujowi Caragolowi, panował obecnie dostatek. Ów wuj Caragol był również dawnym znajomym Ferraguta: pełnił on funkcje kuchmistrza okrętowego. Choć nie ośmielał się „tykać“ kapitana, jak za dawnych czasów, intonacje jednak jego pozwalały się domyślać, że w myśli traktował go z tą samą poufałością. Znał jeszcze Ulisesa, gdy, ten wymykał się z uniwersytetu, by wiosłować w obrębie portu. Caragol podówczas, wskutek osłabionego wzroku, zejść musiał z wyżyn żeglugi pobrzeżnej na niziny zwykłego rybactwa. W powadze jego i korpulencji jednak było coś z kapłaństwa. był to śródziemnomorzec otyły; z mała główką, o spasłym karku i potrójnym podbródku; ale gdy siedział u steru swej łodzi rybaczej, wyglą-