Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/85

Ta strona została przepisana.

wynalazły ludy różnych ras na pobrzeżach afrykańskich od Egiptu aż po Maroko. Czasami posyłano sobie tytułem podarków, jak czynią to napotykające się szczepy dzikich, owoce z dalekiej ojczyzny. To znów wybuchały znagla nienawiści; nie wiedzieć dlaczego poczynano sobie wygrażać pięściami i obrzucać się wzajem klątwami, w których imiona Matki Panny i jej świętego Syna powtarzały się co trzeci wyraz.
Wuj Caragol, o duszy religijnej, wycofywał się wówczas w wyniosłem milczeniu do kuchni... Toni pokpiwał sobie z jego dewocyjnego entuzjazmu. Majtkowie natomiast, materjaliści i łakomcy, słuchali z poszanowaniem kucharza, wydzielającego im wino i co lepsze porcje. Stary prawił im o Chrystusie z Grao, wiszącym w kuchni na miejscu honorowem, oni zaś słuchali z przejęciem, jakgdyby słyszeć mieli opowieść tę po raz pierwszy, dzieje świętego obrazu, przywiezionego przez statek, co się w dym rozwiał, skoro tylko cudowny ładunek złożono na brzegu. Grao podówczas było zaledwie garścią chałup, odległą od Walencji i wystawioną na najazdy piratów maurytańskich. Przez długi szereg lat w dzień święta Caragol boso nosił święty wizerunek.
Obecnie innym marynarzom przypadał ten zaszczyt w udziale, Caragol zaś, stary i niemal ślepy, wyczekiwał pośród widzów procesji, by przedrzeć się ku olbrzymiej relikwji i potrzeć odzież o przenośny ołtarzyk, na którym spoczywał obraz.
Wszystko, co nosił na sobie, tym sposobem było poświęcane. Jeśliby chodziło o ścisłość, nie było to tak wiele, kucharz bowiem krążył po pokładzie w kostjumie niezbyt skomplikowanym, jak mąż nie dbający o małostki ludzkie. Za cały strój starczała mu koszula, wiecznie powiewająca na wietrze, i spodnie z brudno-szarej bawełny lub z żółtej flaneli, zależnie od położenia geograficznego. Z poza rozwartego wiecznie kołnierza koszuli widać było