Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/91

Ta strona została przepisana.

nadawało im wartość taką, jakgdyby same miały, po dwa tysiące lat.
Ferragut ofiarował większą i świeższą młodszej z dam. Ta ją przyjęła z uśmiechem: zdawało się, iż wybór ów wydał się jej słusznym. Starsza pani nie czyniła trudności, widać było jednak, że chce się oddalić od owego szaleńca. „Dziękujemy! Dziękujemy!“ i pociągnęła z sobą uśmiechającą się jeszcze towarzyszkę. Poszły spiesznie i znikły za węglem jednej z ulic...
Ulises zjadł obiad w restauracji pod Diomedesem i śpiesznie poszedł na stację: pociąg już wnet miał odejść. Gdy wsiadał do wagonu, zdawało mu się, że dostrzegł woale obu pań, niknące za zamykającemi się drzwiczkami.
Wysiadł w Salerno, które chciał zwiedzić nim się uda do Paestum. Na stacji znów spostrzegł obie nieznajome: siedziały w wynajętym powozie. Spotkał je potem kilkakrotnie w ciągu dnia: w małych miasteczkach podróżni zdają się jakby wzajemnie przyciągać. Spotkali się w porcie, któremu groziły zasypaniem ławice lotnego piasku, dojrzeli się w ogrodach, zstępujących ku morzu, w pobliżu pomnika Pisicana, romantycznego księcia di San-Giovanni, poprzednika Garibaldiego, poległego w młodości za wyzwolenie Włoch.
Wieczorem znów się spotkano: mieszkali w tym samym hotelu. W restauracji stoliki ich stały w pobliżu. Ferragut, złożywszy swym sąsiadkom ukłon, jaki mu z pewnym chłodem oddały, mógł przyjrzeć się obu paniom, mówiącym niewiele i pocichu, jakgdyby w obawie, by nie posłyszał ich rozmowy.
Twarz starszej, wrogiej mu, była taka właśnie, jaką sobie wyobrażał mimo wszystkich woali, w jakie się osłaniała dotychczas. Być może dawnemi czasy burzyła ona spokój mężczyzn; dziś jednak mogły w dalszym ciągu malować się na niej wyrazy wyniosłości nieprzejednanej czy niechęci: ka-