chylonych w śmiałym a spokojnym uśmiechu, błyskał szereg zębów, zdających się być z masy perłowej.
Ferragut, patrząc na nią, przeżywał całą swą przeszłość, nie mogąc znaleźć w pamięci ani jednej kobiety, któraby się z nią mogła porównać. A przecież niektóre z pań, jakie poznał na transaltantyku, miały również ową pełną elegancji wytworność... Ale to były znajomości przelotne, a przy tem wspomnienia te już tak były odległe!..
Jeszcze raz skrzyżowały się ich spojrzenia i nagle Ferragutowi się zdało, jakby mu serce silniej zabiło: „Ależ ja ją znam! Gdzieżem ja ją widział! Nic już nie wiem, ale pewien jestem, żem ją znał!“ Próżno myśl wytężył, pragnąc skupić wspomnienia... Najdziwniejszą było jednak rzeczą, że dzięki jakiemuś tajemniczemu fluidowi wyczuł, jak w tejże chwili i ona również zrobiła to samo odkrycie. I ona go poznała i najwidoczniej usiłowała sobie przypomnieć jego nazwisko, zebrać rozproszone wspomnienia. Częstokroć teraz zwracała oczy ku niemu, a uśmiech jej stał się bardziej ufny i bardziej odruchowy, jakby na widok dawnego znajomego.
Spotkali się raz jeszcze nazajutrz zrana, na stacji w Salerno. w tym samym przedziale pierwszej klasy. Jechali niewąpliwie w te same strony. Ferragut się ukłonił: wroga dama raczyła odpowiedzieć na ukłon, poczem rzuciła na swą towarzyszkę pytające spojrzenie. Marynarz się domyślił, że w ciągu nocy mówiły o nim, gdy on sam próżno usiłował sobie coś przypomnieć.
Nie wiedział sam dokładnie, jak się nawiązała rozmowa. Bądź, co bądź zaczął nagle rozmawiać z młodszą damą po angielsku, jak to już zrobił w przeddzień zrana. Ona z ową odwagą ludzi, którzy pragną położyć kres wątpliwościom, spytała go, czy nie jest marynarzem. Otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, spytała jeszcze, czy jest Hiszpanem.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/93
Ta strona została przepisana.