rąk... Byłaby z nim porozmawiała... Miała zwyczaj rozmawiać z wężami...
Ulises miał już w sposób dość twardy sformułować swe wątpliwości co do równowagi duchowej towarzyszki wycieczki, gdy przerwała mu doktorka.
Patrzyła na łąkę, zarosłą akantami i paprociami, skąd słychać było ćwierkanie koników polnych. Ta dzika roślinność budziła w niej wspomnienia róż z Paestum, opiewanych przez poetów starożytnego Rzymu. Przytoczyła nawet kilka wierszy łacińskich i przetłumaczyła je, by słuchacze mogli się dowiedzieć, że róże w tej krainie kwitły dwa razy do roku.
Spacerowali tak w ciągu dwóch godzin w obrębie obwarowań miejskich, zwiedzili szczątki ulic, ruiny amfiteatru, Bramę Złotą, wychodzącą na drogę, wzdłuż której ciągną się groby. Bramą Nadmorską weszli na mury, szańce z bloków wapiennych, jakie się jeszcze ostały na przestrzeni pięciu kilometrów. Morze, które z nizin wydaje się wąską wstęgą z lazuru, teraz było olbrzymie i rozsłonecznione; było to wielkie pustkowie wodne, na którem nie było widać ani jednego pióropusza dymu, ani jednego żagla — wszechwładna dziedzina mew.
Doktorka kroczyła naprzód, przeglądając stronice swego przewodnika. Poza nią Ulises pod wpływem niedawno odczutych wrażeń zbliżył się ku Frei.
Podbój tej kapryśnej kobiety o niezależnym sposobie bycia wydał mu się przedsięwzięciem nietrudnem. „Rzecz zrobiona, kapitanie!“ Szybkie triumfy, jakie odnosił był w swych podróżach, nie zezwalały na żadne wątpliwości. Dość było, że widział uśmiech wdówki, jej oczy płomieniste, kokieteryjny wyraz o lekkim odcieniu przebiegłości, jakim odpowiadała na jego pełne galanterji niedomówienia. „Dalej, wilku morski!“ Wziął ją za rękę, słuchając, co mówi
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Mare nostrum.djvu/99
Ta strona została przepisana.