nywał w życiu trudniejszych zadań, a Andy nie były dlań nowością: przebywał je wielokrotnie — raz nawet w porze zimowej, kiedy wszystkie ścieżki są zasypane zdradliwą powłoką śniegu i zwierzęta nie mają odwagi przekroczyć tej olbrzymiej białej przeszkody. Juanito słuchał niecierpliwie wyjaśnień Rozalinda.
— Nie nudź „Cuyano”[1], — mówił, nadając mu stale to przezwisko, którem chilijczycy oznaczają wszystkich mieszkańców Argentyny. — Stąd widzę z zamkniętemi oczyma kierunek drogi i mogiłę. Mów mi o rzeczach ważniejszych. Ile chcesz posłać biednej pani?
Rozalindo, obliczając koszta posłańca, upierał się przy sumie trzydziestu pezos. Ale no Juanito protestował. Uważał tę kwotę za zbyt skromną.
— Zastanów się tylko: zmarła czeka od kilku miesięcy na zwrot pożyczki, kto wie, ile wycierpiała mąk czyśćcowych, nie otrzymawszy na czas swoich pieniędzy. Być może brakowało jej już tylko kilku mszy żałobnych, aby się dostać do raju, a Ty stałeś się powodem opóźnienia. Wierz mi „cuyano”, powinienbyś się zdobyć na pięćdziesiątkę.
Rozalindo w końcu ustąpił.
Co było trudniejsze, to ułożenie się z no Juanito o koszta podróży. Stary oświadczył wręcz, że poniżej stu pezos z miejsca się nie ruszy. Był patrjotą, a że był stary i nie wiedział, jak długo mu jeszcze żyć dano, nie chciał się narażać na to, aby być pochowanym na obcej ziemi, chyba za kwotę, która byłaby wartą zachodu. Ponadto było rzeczą sprawiedliwą, aby Cuyano wynagrodził mu poważną stratę, jaką spowoduje zamierzona wyprawa. Tu wyliczył mu wszystkie szynki i domy rozpsusty, w których nocami grywał na gitarze, śpiewając melodje taneczne i opowiadając swawolne bajeczki.
- ↑ Przezwisko górali Argentyńskich z pogranicza Boliwji i Chili (p. tł.).