oczyma czerwoną latarkę, wokoło której kłębiła sięmięszanina krwawych plam i ohydnych łachmanów. Jak dawniej, widmo szło za nim aż do łóżka i pozostało przy nim. Poprzez krąg światła dostrzegał w półcieniu znajomą twarz widma, ale już nie obojętną i surową jak przedtem, lecz wykrzywioną uśmiechem złym i okrutnym.
Drżąc ze strachu Rozalindo zaczął krzyczeć:
— Zapłacę ci, zapłacę! ale na Boga! zgaś swoją: latarkę!
Jak zwykle, towarzysze zbudzili się, klnąc co się zmieści. Ale mimo ich przekleństw w oczach, Rozalinda stało wciąż nieruchomo straszliwe widma, wdowy z latarnią“.
Doprowadzeni do ostateczności halucynacjami pijaka, które im spać nie dawały, towarzysze postanowili zgodnie zmusić tego szaleńca do opuszczenia wspólnego baraku. Wiadomość ta nie wzruszyła go bynajmniej. Chodziło już tylko o to, aby jak najprędzej dotrzeć do mogiły i dług święty zmarłe}, zwrócić. Pozostawała mu jedynie nadzieja, że nielitościwa czarownica, skoro dług swój spłaci i winę zmaże, daruje mu życie. Za cóżby go miała karać?
Porzucił natychmiast pracę i począł czynić przygotowania do podróży. Pora była wprawdzie nieodpowiednią — zbliżała się zima, kiedy to pustynia staje się niedostępną dziedziną szatana, — kiedy mu jednak radzono odłożyć wyjazd do wiosny, wzruszał ramionami ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego wykonania swego zamiaru nie mógł dłużej odkładać.
Osłabienie woli — skutek nadużycia alkoholu — sprawiło jednak, że przygotowania do podróży przeciągnęły się parę tygodni. Towarzysze baraku, oczekując lada dzień odjazdu „Cuyana“, tolerowali jego obecność.
Przez czas jakiś halucynacje jego ustały. Pił lecz pijaństwo jego nie wywoływało mar z tamtego
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/125
Ta strona została przepisana.