panie komisarzu, że pewnej niedzieli wybraliśmy się na wieś, aby zjeść obiad na brzegu Sekwany dla uczczenia awansu mego wnuka, którego zrobiono pierwszym podmajstrzym w jego fabryce. Niestety, we dwa miesiące później wybuchła wojna...
Na twarzy komisarza pojawiła się zmarszczka, którą kobieta przypisała zrażeniu.
— Tak, wiem, że mamy wojnę już od lat czterech i że wszyscy mają jej dosyć. Uspokój się pan, panie komisarzu; wiem, że nikt nie lubi mówić o tych rzeczach. A przytem moja historja jest historją tylu kobiet... Albert odjechał do swego pułku jak wielu innych, zaraz w pierwszych dniach po ogłoszeniu mobilizacji. Zobaczyłam go dopiero po roku, kiedy przyjechał z frontu w mundurze. Przyjeżdżał później raz jeszcze... zaczynałam przywykać do tego stanu rzeczy. Myślałam, że tylko inni mogli ginąć, a mój Albert... Aż pewnego dnia przyszedł z urzędu papier, który oblałyśmy łzami, ja i jego żona. A później kolega mego wnuka przyszedł odnieść kilka drobiazgów, należących niegdyś do niego.
Głos jej drżał, gdy to mówiła.
— I nie ujrzałam go już nigdy... zabili mi go, panie komisarzu...
Przypomniawszy sobie obietnicę, zrobiła wysiłek, aby się uspokoić i nie mówić więcej o wojnie.
— Wdowa Alberta pracuje teraz w fabryce amunicji, na drugim końcu Paryża, i prawnuka mego mogę widywać tylko od czasu do czasu... Trzeba przecież zarabiać na życie... A potem, dlaczegobym to miała taić — od śmierci Alberta częściej, niż przedtem, lubię wychylić lampkę wina. Każdy zabija robaka, jak umie. Cóż pan chce. Mam lat 70, a w cym wieku, gdy trzeba wstać przed świtem, aby zaopatrzyć się w świeży towar na centralnej targowicy, lampka wina dobrze robi. Nieprawdaż, panie komisarzu?
Komisarz uporczywem milczeniem usiłował dać
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/132
Ta strona została przepisana.