wiadania, kiwał dobrodusznie głową, a równocześnie, zerkając na kasjera, pukał się palcem w czoło. Obaj uśmiechnęli się znacząco:
— Warjatka!
Stara tej nocy nie zmrużyła oka. Miała wyrzuty sumienia. Nie była przecież jedyną osobą, kochaną przez Alberta za życia. Wyrzucała sobie, iż nie podzieliła się dotychczas swojem odkryciem z temi, dla których jej ukochany Albert był równie drogim.
Następnego ranka, wyprzedawszy pośpiesznie swoje jarzyny, znacznie wcześniej od swoich kolegów, koleją podziemną wyjechała za rogatki Paryża, do fabrycznej dzielnicy, w której pracowała żona Alberta. Wśród szarego krajobrazu, gdzie dymiły niezliczone kominy, stały domki z czerwonej cegły, w których mieszkały rodziny robotników. Od odźwiernego jednego z tych domków dowiedziała się, że prawnuk jej był w szkole, a wnuczka w fabryce.
Udała się tam natychmiast. Odźwierny jednak nie chciał jej wpuścić do wnętrza: wstęp do fabryki amunicji był obcym surowo wzbroniony. Niezrażone tem, staruszka postanowiła czekać na przerwę południową, kiedy robotnice wychodziły do domu na śniadanie, i oparta o futrynę bramy, przypatrywała się zdaleka, jak na dziedzińcach wewnętrznych fabryki robotnice popychały wózki, naładowane pociskami armatniemi.
Gdy dzwon fabryczny oznajmił południe, staruszka spostrzegła wreszcie wnuczkę, która niezwykle blada, oczy miała podkrążone szeroką ciemną obwódką. Rozpłakała się na wiadomość, że mąż jej ukazuje się w kinie — w rok po śmierci!
— Jakże to możliwe? wykrzyknęła. Napróżno wysilała się, aby zrozumieć starą, która powtarzała jej wyjaśnienia, jakie jej dawano, ale nie rozumiała ich również.
— Pewnem jest tylko to, że Alberta można zoba-
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/138
Ta strona została przepisana.