czyć. Przyjdź z małym — czekam na was dziś wieczorem.
Zaproszenie to miało cechy rozkazu. Umówiły się ze starą, że o ósmej jej prawnuk z matką spotkają się z nią przy wejściu do kina, położonego niemal na drugim końcu Paryża. W oznaczonej godzinie wdowa, ubrana w żałobną sukienkę, z synkiem, ustrojonym w najlepsze ubranie i uczesanym na pazia, stawiła się na umówionem miejscu.
Kiedy robotnica skierowała się do kasy, stara się oburzyła.
— Cóż ty sobie myślisz? tutaj ja płacę, jestem tutaj jak u siebie w domu. I, aby przekonać, że mówiła prawdę, zaczęła się przekomarzać z kasjerem, potem ścisnęła dłoń odźwiernego, podając mu kupione przed chwilą, tanie cygaro:
— Proszę, weź pan — drobne prezenta utrzymują przyjaźń. Na sali pozdrowiła bileterkę, jak starą znajomą:
— To jest żona i synek mego wnuka, który gra w tej sztuce — objaśniła ją, wręczając kilka sous.
Usiadła z godnością w fotelu, przekonana, że to było najlepsze miejsce — umyślnie dla niej zachowane.
Przyjemność jednak chwalenia się poważaniem jakiem się cieszyła w tym zakładzie, trwała krótko. Kiedy Albert ukazał się na ekranie, stara zlękła się, aby ta wątła kobieta w żałobie, siedząca u jej boku, nie zaczęła krzyczeć ze wzruszenia. Ale u biednej wdowy boleść nie objawiała się krzykiem. Z rozszerzonem i źrenicami, błędnym wzrokiem patrzyła na widmo, przesuwające się przed jej oczyma, a po obu stronach ust zaciśniętych spływały strumienie łez.
Mały pazik ubrany w żałobę, z nieświadomością swego wieku patrzał, nic nie rozumiejąc. Nie wiedział, czem jest śmierć. Ten żołnierz, widziany na ekranie, był jego ojcem — poznał go odrazu, widział go już
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/139
Ta strona została przepisana.