o zakup samochodów, maszyn pisarskich, trzewików czy papieru kancelaryjnego. Chciałbym być jedynie pośrednikiem przy zakupie. Nie żądam więcej jak 10%. Gdy się zakupi towaru za miljon dolarów to znaczy 100.000 dla najniższego sługi Pańskiego. Jeżeli dojdzie do dwóch miljonów, tem lepiej — dostanę 200.000. Z takim dobytkiem wacam do Hiszpanji i przestaję pisać, choćby wszystkie dziewięć muz miały włożyć po mnie żałobę.
Castillejo uważał moje żądania za bardzo skromne. Obecnie pracował nad przeprowadzeniem wyboru na przezydenta jednego ze swoich przyjaciół. Potem przyjdzie kolej na niego. Muszę tylko zaczekać 4 lata, a wtedy otrzymam wszystko co zechcę...
— Czekać! w kraju, gdzie w przeciągu zaledwie dziesięciu lat aż czterech prezydentów skończyło gwałtowną śmiercią!... nie głupim! wolałbym aby mi generał wyrobił zaraz skromne stanowisko, o które prosiłem.
Castillejo jednak nie chciał zważać na mój sceptycyzm. Zajęty był całkowicie przebiegiem kampanji wyborczej. Nie niepokoili go bynajmniej generałowie kandydujący, którzy grozili rewolucją. Natomiast, rzecz dziwna, do myślenia dawała mu kandydatura młodego inżyniera Taboady, wychowanego w Stanach Zjednoczonych, który zamierzał narzucić Meksykowi w całej rozciągłości ustrój demokratyczny i poszanowanie prawa, jakie poznał w republice sąsiedniej.
Bez oparcia o jakiekolwiek stronnictwo, mając za sobą jedynie kilku przyjaciół — równie fantastycznych marzycieli jak on sam, postawił inżynier swoją kandydaturę, twierdząc, iż jest jedynym kandydatem „naprawdę cywilnym“.
— Ależ to szaleniec! tłumaczyłem generałowi, nie zdobędzie więcej jak jakie 100 głosów... Skoro Pan czynisz mu zaszczyt brania go poważnie, nic łatwiejszego jak go pognębić bez ratunku. Napiszę
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/17
Ta strona została skorygowana.