Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

— Niechaj nikt się nie waży podnosić ręki na tego człowieka, mówił. Gdyby mu włos spadł z głowy, ludzie gotowi byliby przypuścić, że stało się to na rozkaz mój lub z polecenia rządu, a tego sobie bynajmniej nie życzę. Ogłaszam go nietykalnym!
Słuchając go, pomyślałem, że gdyby mój protektor kiedykolwiek tym samym głosem i z tem samem spojrzeniem proklamował moją nietykalność, uważałbym za wskazane wyjechać do granicy Stanów pierwszym pociągiem.
Wypadki, związane z kampanją wyborczą zmusiły go do zapomnienia o Oldze. Ale inżyniera zapomnieć nie mógł.
Taboada na czele garstki swoich zwolenników, fanatycznych straceńców, nie obawiających się nikogo, wygłaszał na wiecach mowy, druzgoczące rząd, pragnąc ludowi gwałtem narzucić swoją kandydaturę. On tylko jeden, inżynier Taboada, był prawdziwym kandydatem „cywilnym”, zdolnym zaprowadzić w kraju ustrój prawdziwie demokratyczny. Nikt jednak nie słuchał jego przemówień, a jeżeli motłoch raczył niekiedy na nie uwagę zwrócić, to w tym jedynie celu, aby mu przerwać jego wywody, nazywając go „zdrajcą”, „Yankesem” lub „sprzedawczykiem”.
Teraz nareszcie przechodzimy do samochodu generała.

V.

Castillejo sprowadził go ze Stanów Zjednoczonych na potrzeby kampanji wyborczej. Miał ich już kilkanaście. Któryż z meksykańskich dowódców ich nie posiada? Większość posiada nawet salonowe wagony na kolejach. Cóż znaczy dla nich pół tuzina samochodów! Tak przecież łatwo było je posiąść. Wystarczało wejść do pierwszego garażu z rewolwerem