Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/39

Ta strona została przepisana.

krzywym dziobie. Indjanin i ptak zmierzyli się oczyma: wielkie, złocisto-żółte oczy puszczyka z drobnym czarnym punktem źrenicy w środku miały wyraz straszliwego okrucieństwa. Wzrok człowieka jednak okazał się silniejszym — ptakowi drgnęły powieki.
Nie chcąc tracić czasu, Jaramiilo oderwał kłódkę, i wsadził rękę do klatki — w tej samej chwili jednak, mimo chęci zachowania się jaknajciszej, ryknął z bólu. Palec miał przebity na wylot: zdawało mu się, jakgdyby mu kto nietylko sztyletem mięso i kości przebił, ale nadto wiercił w ranie do białości rozpalonym świdrem. Opanowując ból nieludzki, przydusił ręką ptaka, niezbyt jednak mocno, gdyż pióra Kaburé zachowują swoją cudowną własność jedynie wtedy, gdy są wydarte z żywego ptaka. Lewą ręką wydarł szybko kilka piór z ogona. Ptak wrzasnął przeraźliwie, aż wszystkie zwierzęta z trwogą ukryły się w najciemniejszym kącie swoich klatek.
Dokonawszy tego czynu, metys cisnął ptaka o ziemię i szybko pobiegł ku bramie. Puszczyk w pierwszej chwili puścił się w pogoń za nim, później jednak, rozmyśliwszy się, pofrunął na dach i znikł z oczu.
Człowiek odsunął rygle i szybko wybiegi na ulicę. Oczekiwał go Morales. Nie miał ze sobą ukochanej swej szabli — na wyprawy tego rodzaju potrzebną była broń mniej widoczna: pod płaszczem ściskał rękojeść noża, gotów uderzyć na pierwszy sygnał alarmu.
— Co to, bracie? zawołał, widząc zakrawioną rękę towarzysza, kto cię zranił?
Jaramiilo obojętnie ruszył ramionami i ograniczył się do pokazania mu trzech małych piórek, które ściskał w garści.


∗             ∗

Od tego, dnia zmieniło się całkowicie życie obu przyjaciół. Jaramiilo, którego palec zczerniał — mu-