Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Zmarły — być może przez nieuwagę — zdjął ją z szyi przed skoczeniem w wodę.
— Misjonarze mają jednak słuszność, pomyślał Morales — istnieje Opatrzność Boska.
Pomyślał sobie zarazem, że sędziwy krokodyl był owem tajemniczem bóstwem, które przyjmowało na siebie obowiązek pomsty za krzywdę maluczkich i sponiewieranych.
I bez chwili wahania zawiesił torebkę na szyi z miną władcy, składającego na siebie koronę panowania nad światem.

III.

Szczęście natychmiast mu posłużyło.
Wbrew wszelkim oczekiwaniom „czerwoni“ zwyciężyli w sposób jaknajbardziej pokojowy i prozaiczny. Dr. Sepulveda, spokojnie mieszkający w Buenos Aires, zdołał uzyskać od rządu federalnego polecenie wysłania komisji do prowincji Corrientes, celem zbadania miejscowych stosunków administracyjnych. Ankieta ta, jak zwykle bywa w wypadkach podobnych, zwłaszcza na dalekich od kontroli centralnego rządu kresach, wykazała szereg nadużyć „białej“ administracji i w rezultacie biali musieli ustąpić miejsca czerwonym.
Morales wrócił do ojczyzny z podniesioną głową i aureolą bohaterstwa, jako jeden „ze stu walecznych” w pamiętnym napadzie na koszary policyjne.
Jeden z tuzów partji czerwonych, obecnie gubernator prowincji, uścisnął mu rękę, co metysa do łez rozczuliło.
— Znam twoje bohaterstwo! tyś jeden tylko pozostał z owej nocy pamiętnej! Czego żądasz dla siebie?
Zadowolnić Moralesa nie było trudno. Ambicje