próżnioną butelką, wzrok ich jednak mówił, że odżył dawne urazy wzajemne.
Metys chciał być za wszelką cenę podziwianym przez swego towarzysza, podniecała go wódka wypita, irytował się, że Macpherson wątpi o jego odwadze i uważa wszystkie jego opowiadania o sobie za czcze przechwałki.
Morales, którego nic bardziej nie podniecało jak myśl, że ktoś go o przechwałki posądza, był pewny, że Macpherson w tej chwili mruczy do siebie: „wielkie czyny kaprala Moralesa to blaga i nic, tylko blaga!”
Aby go przekonać, zdecydował się wyjawić mu swoją tajemnicę:
— Widzisz pan, panie szkot, jeżeli jestem odważnym, przyznać muszę, że niema w tem wielkiej z mej strony zasługi. Gdybym nawet chciał być tchórzem, nie mógłbym: posiadam bowiem amulet wszechmocny, trzy pióra kaburę, które noszę na piersiach.
Mieszka pan tyle lat między nami, wiesz zatem, co to znaczy: ani człowiek ani zwierzę nic mi zrobić nie mogą.
— Blaga! wszystko blaga... bełkotał niewyraźnie — szkot.
Morales zbladł, usłyszawszy ten wyraz pogardliwy.
— Mówię panu przecież, że posiadam amulet: patrz pan — jesteś jedynym, któremu go pokazałem.
— Mówiąc to, rozpiął mundur i koszulę, ukazując zawieszoną na piersi małą przepoconą torebkę skórzaną.
— Blaga, wszystko blaga! powtarzał uporczywie, pijany już na dobre, szkot, który, skończywszy jedną butelkę jałowcówki, zabierał się do drugiej.
Morales jeszcze nie dawał za wygraną. Opowiedział więc całą historję o Jaramillo i doktorze niemieckim, o walce z ptakiem, o krokodylu ludożercy — wrażenia to jednak żadnego na cudzoziemcu nie zrobiło.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/48
Ta strona została przepisana.