Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/51

Ta strona została przepisana.

za pracę, w ojczyźnie opłacaną kwota kilkunastu centów. Większość żniwiarzy stanowili jednak emigranci sezonowi zwani w Argentynie „jaskółkami wędrownemi“, którzy corocznie z pierwszym śniegiem opuszczają kraje rodzinne, udając się za morze do cieplejszych stref południowej półkuli, gdzie w tym czasie wypada okres robót polowych. Pracując ciężko przez całe lato i jesień, skoro lodowaty „pampere“ zwiastował nadejście zimy, wracali do ojczyzny, gdzie ziemia budziła się już ze snu zimowego pod pierwszem tchnieniem wiosennem. Te ptaki przelotne przybywają corocznie, natłoczeni jak bydło, na pokładzie niechlujnych parowców „emigranckich“, aby zaoszczędzonym w krwawym pocie czoła groszem ratować ojcowiznę w rodzinnym kraju. Żaden z nich nie myśli o stałem osiedleniu się w pampasach.
Po ukończeniu dziennej pracy, żniwiarze gromadzili się na posiłek wieczorny i, podzieleni na grupy, czy to według narodowości czy według sympatji osobistych, obsiadali dymiący kociołek, gwarząc wesoło. Jakkolwiek wieczory były ciepłe, rozpalali wielkie ogniska dla odegnania nieznośnych moskitów, tej plagi niezmierzonych obszarów stepowych.
Wśród tej różnojęzycznej masy już po upływie dni kilku zarysowywały się różnice indywidualne: ludzie stworzeni na dowódców szybko wywyższali się ponad pospolitą rzeszę, jedni szanowani za odwagę, inni górujący nad resztą wymową; sprytem lub doświadczeniem życiowem.
Pośród żniwiarzy hiszpańskich wyrocznią był ojciec Correa. Rzadka znajomość ludzi i stosunków w republice, gdzie pracował od lat trzydziestu, spryt przebiegłość wyniosły go na stanowisko patryjarchy wśród swoich, z czego korzystał, aby wybrać zawsze najlepsze miejsce przy ognisku, najdogodniejsze legowisko do snu i wyręczać się w najtrudniejszych robo-