Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/62

Ta strona została przepisana.

niewidzialnym, to zapewne dlatego, iż skomplikowana administracja jego niezmierzonych posiadłości nie pozostawiała mu wolnej chwili do zejścia na ziemię.
Pewnego ranka wiara Ewy w dobroć Boską została wreszcie nagrodzoną.
Mały cherubinek, przeskakując z chmury na chmurę przyleciał z wiadomością:
— Słuchaj kobieto! jeżeli dziś popołudniu deszczu nie będzie, być może, iż Pan was odwiedzi. Tak dawno nie widział ziemi! Wczoraj wieczór powiedział do archanioła Michała: ciekawym co się stało z tą parą niewdzięcznych nicponów, których pomieściliśmy w raju? Radbym ich zobaczyć.
Nagła ta wiadomość wytrąciła Ewę z równowagi. Zawołała Adama, pracującego na sąsiedniem polu. W folwarku powstał niebywały rejwach. Możnaby myśleć — mówił ojciec Correa — że się jest w Hiszpanii w jednej z naszych wiosek w wigilję święta patrona, kiedy kobiety czyszczą domy od strychu do podłogi i przygotowują się na uroczystoć jutrzejszą. Żona Adam a wymiotła śmiecie i wyszorowała podłogi w przedpokoju, kuchni i sypialni. Potem położyła na łóżku nowiuteńką kołdrę, mydłem i piaskiem wyszorowała krzesła. Następnie zlustrowała garderobę rodziny. Przekonawszy się, że płaszcz mężowski ze skórek baranich był już zupełnie niemożliwy, w ciągu kilku minut zrobiła mu kurtkę z suchych liści. Dla mężczyzny powinno to było wystarczyć. Resztę czasu poświęciła toalecie własnej. Przejrzała z niepokojem kilka setek sukien, które szyła i przerabiała bez końca.
— Co za nuda! — zawołała — jak tu się ubrać na przyjęcie tak dostojnej osoby, kiedy naprawdę nie mam co na siebie włożyć!
Przyglądała się dłużej czarnej sukni, długiej, surowego kroju, ukrywającej całkowicie białość jej ciała.