Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/63

Ta strona została przepisana.

Ale pomyślała później, że wszyscy goście będą mężczyznami, i nie byłoby rzeczą wskazaną przyjmować ich z tak wyszukaną skromnością. Wybrała więc suknię równocześnie bardzo zuchwałą i bardzo skromną, zarazem umiejętne połączenie kokieterji i skromności. Tymczasem nagle wybuchła istotna burza krzyku i płaczu. To dzieci się pobiły. Była ich niecała setka, ale robiły tyle hałasu, że możnaby sądzić, że świat się przewraca.
Poraz pierwszy w życiu Ewa zajęła się dziećmi poważnie. Uznała, iż są zbyt brzydkie aby je przedstawić Panu. Włosy miały zmierzwione. Policzki oblepione brudem, nosy nieutarte... Zajęta całkowicie własnem i toaletami, Ewa od wielu miesięcy zupełnie je zaniedbała.
I jak tu przedstawić tę dzieciarnię Panu? krzyknęła w rozpaczy. Gotów pomyśleć, ze jestem złą matką. Boć ostatecznie on jest mężczyzną, a mężczyźni nie mają pojęcia, co to za męka zajmować się taką kupą dzieci naraz.
Jak zwykle skrupiło się na Adamie, jakgdyby on tylko za opuszczenie i zaniedbanie dzieci był odpowiedzialnym.
Ale czas leciał i należało się szybko zdecydować. Po długich wahaniach Ewa wybrała czterech swoich ulubieńców (któraż matka ich niema?), umyła ich i ubrała jak mogła najlepiej. Resztę, z dodatkiem obfitych szturchańców wepchnęła do obory i drzwi na klucz zamknęła.
Zaledwie Ewa zdążyła dokończyć swojej toalety, gdy na widnokręgu ukazał się biały i świecący obłok w kształcie słupa, który zniżał się z nieba ku ziemi. Wkrótce usłyszano szum niezliczonej ilości skrzydeł i śpiew olbrzymiego chóru, głoszącego chwałę Pana. Ewa przygładziła zmierzwione w walce z dziećmi włosy grzebieniem, obciągnęła nieco zmiętą suknię i wyszła na próg domu.
Niebiescy podróżnicy, opuściwszy obłok, który ich przywiózł, ruszyli ścieżką ku folwarkowi. Biła od