Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/65

Ta strona została przepisana.

uszczypnął ją w podbródek. — Dzień dobry, powiedział, — czy jeszcze się ciebie głupstwa trzymają?
Wzruszeni podobną poufałością Pana niebios, Adam i Ewa ofiarowali mu jedyną rzecz, która w ich domu mogła tron zastąpić — swój najpiękniejszy fotel.
— Ach, co to był za fotel! takie spotkać można tylko u bogatych chłopów — zawołał Codrea z zapałem — Wyobraźcie sobie: szeroki, wygodny, z najlepszego orzecha, ze ślicznie wyplatanem siedzeniem — taki fotel, jaki sobie zafundować może chyba proboszcz bogatej wioski.
Zasiadłszy w fotelu, Pan słuchał Adama, opowiadającego mu o swoich kłopotach, przykrościach i o ciężkim trudzie aby w pocie czoła wyżywić siebie: i rodzinę.
— Dobrze ci tak! bardzo się z tego cieszę! — odrzekł Pan z dobrotliwym uśmiechem — to cię oduczy nieposłuszeństwa przełożonym; a zwłaszcza słuchania rad swojej żony. Sądziłeś może, że będziesz żył darmo w raju i jednocześnie robił wszystko, co ci do głowy przyjdzie? jeżeli chcesz być zupełnie niezależnym, cierp, mój synu, pracuj, męcz się i wściekaj — poznasz wtedy, co to kosztuje!
Potem Pan przyjrzał się uważnie Ewie z miną mocno niezadowoloną. Nie widział nigdy jeszcze kobiety ubranej. Co to za osobliwe zwierzę, ta dziwna papuga bez skrzydeł, której ubiór jaskrawy wydał mu się tak dziwacznym, iż przyznać musiał, że nawet w największem podnieceniu gorączki tworzenia nie zdobyłby się na pomysł podobny.
Widząc, że jest obserwowaną, Ewa przybierała najwdzięczniejsze pozy, wszystkiemi siłami starając się uwydatnić wdzięk i urok swego stroju, pewna swojej siły, uśmiechała się zalotnie.
— Zawsze ten sam mózg ptasi, jaki znaliśmy z raju — mruknął Pan Bóg, zwracając się do archa-