Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/66

Ta strona została przepisana.

nioła Michała, który towarzyszył mu wszędzie, a te raz stał za jego fotelem, ale przyznać trzeba, że się rozumie na stroju...
Spostrzeżenie to, poparte słodkiemi uśmiechami Ewy i pokornem milczeniem Adama po danej mu nauczce, zmiękczyły serce Stwórcy: Zdawał się jakgdyby żałować swojej surowości i dodał tonem dobrotliwym:
— Nie wyobrażajcie sobie, abym wam chciał przebaczyć. Co się stało, to się nie odstanie. Klątwa moja jest nieodwołalną. Słowo moje jest święte i sam sobie bym ubliżył, gdybym go nie dotrzymał... ale skoro już przyszedłem was odwiedzić, nie odejdę stąd bez pozostawienia wam pamiątki mego u was pobytu. Wy jesteście wyklęci, i tego zmienić nie mogę, ale dzieci wasze są niewinne, i chciałbym każdemu z nich zrobić podarunek... Ale... sądziłem, że ich macie więcej... tylko czterech synów? No, przynajmniej moje dary mię nie zubożą. No, Ewo, przyprowadź malców.
Czterej nicponie ustawili się rzędem przed Wszechmocnym, który przyglądał im się bacznie czas jakiś.
— Chodź no tutaj — wyrzekł nareszcie do pyzatego poważnego malca, który słuchał całej przemowy z brwią zmarszczoną i palcem w buzi. — Ty otrzymasz prawo sądzenia swoich bliźnich. Będziesz szafarzem sprawiedliwości. Będziesz tłumaczył według własnego uznania prawa, ułożone przez innych, będziesz miał przywilej określania, co jest złe a co dobre, zmieniając swoje przekonania co sto lat.
Będziesz sądził wszystkich przestępców według tych samych przepisów, co będzie równie mądrem, jak chcieć uzdrowić wszystkie choroby według jednej recepty. Stanowisko twoje będzie najtrwalszem na ziemi. Przyjdzje czas, kiedy ludzie zwątpią o wszystkiem; przyjdzie dzień, w którym zaprzeczą nawet