Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/83

Ta strona została przepisana.

polujących na słonie w Afryce środkowej. Pisano szeroko o jego czynach, wyliczano trofea zdobyte, rany odniesione w walce z dzikiemi zwierzętami, straszliwe przygody, z których cudem tylko cało wychodził...
Miss Craven czytała to wszystko obojętnie.
— Biedny James, to takie zero! byłby dobrym mężem — dla kobiety ograniczonej — mówiła do swej „przyzwoitki.” Zdarzało się, że James przysyłał jej w darze trofea myśliwskie — kły słoniowe, rogi najrzadszych antylop, skóry olbrzymie. — Przez chwilę bawiła się niemi, później odrzucała, przypomniawszy sobie, od kogo pochodzą.
— Biedny chłopiec! gdybym ja zechciała polować, zrobiłabym to z pewnością o wiele lepiej od niego. A te wszystkie opisy dziennikarskie — musi je słono opłacać!
Pewnego roku, spędzając wiosnę we Florencji, miss Craven odnalazła nareszcie właściwą orjentację, odnalazła drogę, po której iść należało do celu. Wiedziała już, gdzie powinna szukać znakomitości wymarzonej...
W tym czasie pewien hrabia toskański, o cerze blado oliwkowej i płomiennych oczach, dobijał się o jej rękę. Całemi dniami czekał na nią w sali hotelowej, aby jej towarzyszyć, ile razy wychodziła na miasto — możnaby go wziąć za przewodnika z agencji Cooka. Miss Craven była dwudziestą z kolei miljonerką amerykanką, którą usiłował uszczęśliwić, ofiarowując jej swój tytuł. Dziewiętnaście jednak wzgardziło tym zaszczytem. Dziedzic wielkiego historycznego imienia, pokazywał dziewczynie fotografje bajecznych, odziedziczonych po sławnych przodkach zamków i pałaców, z których nie było już nic, oprócz murów — gdyż przodkowie wszystkie ruchomości dawno sprzedali antykwarjuszom. Marzeniem potomka było urządzić wnętrze tych pałaców z całym komfortem nowoczesnym. Cóż