Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/89

Ta strona została przepisana.

majątek, imię jego stało się głośnem na całym święcie, a jego lokaj irlandczyk, odpowiadał, naśladując podpis swego pana, na setki listów z prośbą o autograf, jakie codziennie napływały ze wszystkich zakątków świata.
Miss Craven obejrzała najpierw dom, w którym mieszkał — ładny dworek drewniany, pomalowany na biało i zielono, tonący w morzu bujnej, wiecznie zielonej, Kalifornijskiej roślinności. Ujrzała go później we własnej osobie, w jednej z pracowni fotograficznych przy mdłem oświetleniu sztucznem. W scenie tej „król prerji” walczył sam jeden przeciwko zgrai włóczęgów, zgromadzonej w pustynnej karczemce, ogłuszając jednych ciosami krzeseł, do innych strzelając z rewolweru.
Pierwsze wrażenie miss Craven było nie korzystne. Wydał się jej wprawdzie wysokim, silnym, z ręcznym, takim wreszcie, jakim go widziała na filmach, ale twarz miał całkowicie zamazaną na biało, jak klowna cyrkowy. Przy grobowem oświetleniu rur rtęciowych ten rodzaj malowania twarzy był konieczny.
Szczęściem Gould, podniecony obecnością miljonerki, córki nieboszczyka Cravena i pupilki Fostera — dwóch imion głośnych na całym Zachodzie, ukłonił się jej niezgrabnie i w swem pomieszaniu spojrzał na nią swoim wzrokiem dziecka-bohatera, wzywającego pomocy. Miss Craven nie widziała już jego ubielonej twarzy, tylko bolesny wyraz jego błagających oczu, który takie na niej we Florencji wywarł wrażenie.
Od tego dnia wielki artysta skrócił swoje seanse u fotografa, towarzysząc miss Craven, czy to zaproszony przez nią na obiad, czy błądząc z nią o zachodzie słońca w uroczych okolicach miasteczka. Bardziej od niej oczytany — recytował jej wiersze... Wkońcu zaczęła go uwielbiać, widząc w nim umysł delikatny i duszę romantyczną, zdolną wypełnić poezją życie kobiety. I pomyśleć, że był on równocześnie „królem