Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/95

Ta strona została przepisana.

chwiał się. Strzelała dalej, aż jej strzały zmusiły drabów do ucieczki. Biegli, potykając się i wyjąc z bólu, podczas gdy z sąsiednich uliczek wychylali się ciekawi. Mina uklękła przy mężu.
— Lionelu! królu mój! zabili cię?..
Kiedy w kilka tygodni później mogli opuścić Marsylję, pożycie małżeńskie pp. Gouldów uległo radykalnej zmianie. Gould, który zaledwie dochodził do zdrowia, był wciąż jeszcze zawstydzony.
— Nie umieć obronić Ciebie! rumienię się ze wstydu — mówiły jego oczy, gdy patrzał na nią swym wzrokiem błagalnym.
Spojrzenie to budziło w Minie wspomnienie dawnego przywiązania. Była to, myślała teraz, jedyna w nim rzecz prawdziwa, wszystko pozostałe jest kłamstwem. Mąż jej był poprostu biednym chłopcem, dobrym i łagodnym, potrzebującym opieki. Będzie go broniła jak owej pamiętnej nocy w Marsylji, ale zegnaj miłości, żegnajcie złudzenia! Uczucie, jakie w niej jeszcze pozostało, było już tylko słabym odbłyskiem dawnego.
Znużeni i rozczarowani, nudzili się oboje śmiertelnie i postanowili zgodnie skrócić swoją podróż poślubną i powrócić jaknajrychlej do Stanów Zjednoczonych.
Zdawało im się, że czytają w oczach swoich te same myśli.
— Weźmiemy rozwód natychmiast po przyjeździe do Ameryki — mówił sobie Lionel — tem lepiej, poświęcę się znowu sztuce kinematograficznej.
Myśl ta jednakże gnębiła go. Więc jakże? miał się rozstać z żoną, teraz, kiedy kochał ją jeszcze bardziej, miłością spotęgowaną przez uczucie wdzięczności i dręczące go wyrzuty!
Mina również myślała o rozwodzie.
— Wszystko w nim jest tylko kłamstwem. — Trzeba mi koniecznie odrobić życie z kim innym.