dały mu, nie darując najmniejszego szczegółu, o ciężkich chorobach, z których jej wyratował „Pan Cudów“. Przyrzekły mu wziąć udział w uroczystej procesji, ale dzisiaj nie były w możności spełnić obietnicy. Rozalinao miał je zastąpić. „Pan Cudów“ bowiem był pełen dobroci i zezwalał na zastępstwa. Główną rzeczą było zakupić świecę i nieść ją zapaloną podczas procesji.
— Weź to, przyjacielu — mówiły kobiety, wręczając mu pieniądze — kup świeczkę jaknajgrubszą... Zrób to dla mnie — wszakże byłam przyjaciółką Twojej matki... Potem przychodzili mężczyźni — ubodzy mulnicy, ogorzali od wichrów pustyni. Niejeden z nich, zaskoczony śnieżną zamiecią na niebotycznych szczytach, miesiące całe czekać musiał, ukryty w jaskini powrotu pogody, podczas gdy obok towarzysze jego umierali z głodu i zimna.
— Weź to, Rozalindo — mówili — kup świeczkę i nieś ją za mnie podczas procesji za figurą cudowną Pana Jezusa. On tylko i ja wiemy, ilem mu winien...
Legenda mówiła, że cudowna figura została wyrzuconą przez fale oceanu na wybrzeżu peruwiańskiem w drewnianej skrzyni bez żagli i wioseł. Później figura wybrała sobie siedzibę w Salta i odtąd zasłynęła niezliczonemi cudami.
Naiwne dusze mieszkańców Kordyljerów nie mogły jednakże uznać, aby to Bóstwo było wszechmocnem, skoro przybyło śladem białych; nie mogli uwierzyć, aby ono było jedynem i w naiwności swojej dawały mu za towarzyszy inne bóstwa drugorzędne.
Zapewne, czcili cudownego Chrystusa z Salty, nie przeszkadzało im jednak bynajmniej obawiać się „wdowy z latarnią“ — czarownicy, ukazującej się nocami z latarką w ręku zbłąkanym podróżnym. Ktokolwiek ją spotkał, musiał się przygotować na śmierci przeznaczono mu bowiem było umrzeć w przeciągu roku.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/99
Ta strona została przepisana.