— Cóż w niej pięknego? — zapytałem na sokratesowską modłę.
— To, że twórca osiągnął cele swoje.
Nazajutrz filozof zasłabł i użył z pożądanym skutkiem przeczyszczającego środka, czyli „osiągnął cele.“
— O, teraz, wiem — rzekłem radośnie — co pan nazywa Pięknem: wszystko, co skutkuje.
Filozof czuł się nieco moim cynizmem urażony i wytłómaczył mi odkrywczo, że istnieją rzeczy poziome (acz ludzkie), którym nazwa „pięknych“ nie przysługuje, że prawdziwe Piękno jest to, które wywołuje efekt zdumienia, podziwu, rozkoszy i że takich właśnie doznał wzruszeń podczas wczorajszego przedstawienia w teatrze i dlatego przyznaje sztuce tytuł i znaczenie słowa: τὁ χαλὁν.
Wkrótce udaliśmy się z nim w podróż do Anglii, kędy widzieliśmy tę samą sztukę w doskonałem tłómaczeniu, jak upadła przy jednogłośnem ziewaniu całego teatru.
— Patrz pan — rzekł filozof — oto dowód, że τὁ χαλὁν jest czemś innem dla nas, Francuzów, zaś zgoła czemś innem dla Anglików.
I znowu zasłabł.
Ale po dłuższym namyśle vJykombinował „nową“ prawdę: tę mianowicie, że Piękno jest pojęciem bezwzględnie względnem, jak obyczaje, zależne od szerokości geograficznej i sprawnego żołądka.
Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/154
Ta strona została przepisana.
(D. Ph.)
✶