— Dobrze! — pochwalił Rozsądek — i pamiętaj... dam ci talizman. Gdy ci się jawi piękna, w tej samej chwili pomyśl tak: tych cienistych rzęs firanka, te oczy-gwiazdy wypłowieją, blask ich zgaśnie w czerwonej otęczy nabrzmiałych powiek, ta szyja łabędzia, te piersi białośnieżne, te lice świeże, jak brzoskwinie, okryte lekkim puszkiem, obwisną jak szmata, jak łachman i wyłysieje czerep, dziś z trudem unoszący warkocze... Pamiętaj, nie zapomnij, gdy ci się jawi młoda...
— Ależ wiem, wiem...
— Będziesz pamiętał?
— Będę.
— Ale cóż ci wzbrania już dziś, zanim tę młodą i piękną spotkasz na ulicy, stawić przed oczy wizyę przemiany młodości w próchno? Jak sądzisz, czy coś ci wzbrania w tej chwili widzieć przyszłość?
— Nie — odrzekł Memnon — wszystko jest marność.
— Widzę, żeś prawdziwie rozsądny — rzekł Rozsądek.
— Powtóre — mówił Memnon — ślubuję trzeźwość.
— Kocham cię, synu.
— Ilekroć kuszon będę czarem wesela, uczty, towarzystwa, przysięgam... i dziś na takową wizyę zaginam parol... że dość mi będzie uprzytomnić sobie skutki rozwiązłości: ciężką głowę, przeładowany żołądek, utratę rozumu, zdrowia, czasu, wresz-
Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/165
Ta strona została przepisana.