Kandyd kochał wszystkich i wszystko, i łaską młodości przepromieniał cały świat, jak Helios.
Piękną — najpiękniejszą z pięknych była panna Kunegunda, piękną każda chwila spotkania, każdy świt i wieczór, i noc, i sam baron Tun-der-ten-tronckh, i Pangloss, pierwszy filozof prowincyi, parafii — przeto i ziemi.
Na taką wiośnianą glebę — Panglosowe brednie o najlepszym z światów, padały jako „ciepłe deszcze“...
Pewnego pięknego dnia Kunegunda przechadzadzając się w małym lasku, zwanym — „parkiem“ — postrzegła mistrza Panglossa w krzakach, udzielającego lekcyę fizyki doświadczalnej pannie z fraucymeru baronowej-matki, — małej, jurnej brunetce. Eksperyment, jak to mogła Kunegunda sprawdzić naocznie, udał się w zupełności. Były przyczyny — były skutki — był powód dostateczny, — i baronówna odeszła zamyślona, z dziwnem pragnieniem