Jeden sam, samowtór, z ostrą myślą powstaje człowiek, któremu nie służy żadna organizacya, ani stronnictwo, a przecież służą wszystkie ówczesne pany życia i śmierci.
Nie odrazu, nie konwulsyjnie bierze się do roboty. Ostrożnie na własną rękę prowadzi śledztwo prawdy. Pisze listy do Longwedocyi, Prowansalii, do znajomych komendantów prowincyi, do Paryża.
Pierwsi korespondenci dają mu do zrozumienia, że Calasowie są winni, że dosięgła ich sprawiedliwa kara. Wszyscy i sam Voltaire w pierwszym inkubacyjnym okresie zajęcia się sprawą, ulegają tej samej gromadzkiej suggestyi, polegającej na łatwej i wygodnej myśli o małem prawdopodobieństwie omyłki w czynach pierwszej wagi, czynach odpowiedzialnych, dokonanych przez reprezentatywną instytucyę parlamentu.
Ale Voltaire nie należy do ludzi, którzy się dają łatwo ująć, ani też łatwo zniechęcić. Duch przenikliwy, znający doskonale swój kraj, jego historyę, obyczaje, prawo i ludzi, po dokładnem rozpatrzeniu się w szczegółach procesu, bada Calasów, żąda od nich przysięgi, kilkakrotnych opowieści, dowodów, nabiera powoli, obcując z nimi bezpośrednio, zaciekawienia, sympatyi, pewności — i już entuzyazmu dla dobrej, wielkiej sprawy.
Wiązała się zresztą z dziełem całego jego życia. Była potwierdzeniem jego domysłów, wierzeń, dawała mu wysokie, twórcze zadowolenie.
Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/199
Ta strona została przepisana.