W Tuluzie odgrażają się panu Voltaire’owi bractwa, capitoule, kopnięci w samo serce serc. Odbiera od przyjaciół listy, zapowiadające spalenie pism, wydanych w obronie Calasów i Sirvenów.
„Pięknie“ odpisuje Voltaire „każdemu wolno palić książki, które mu się nie podobają“.
Wcześniej jeszcze na rozkaz parlamentu spłonęła na stosie jedyna publikacya obronna, jaka się ukazała podczas procesu. Zniszczono ją w oczach Jana Calasa w chwili, gdy go prowadzono na tortury.
Sprawa była doświadczalnem polem powszechnego nierządu, powszechnej samowoli i wyuzdania: tacy na starem rzymskiem prawie — capitoule, silniejsi od parlamentu, taki parlament silniejszy od rady stanu, przez rok cały opierający się jej rozkazom, księża, bractwa i zakony, silniejsze od państwa, instytucyi prawa pisanego, od zwyczaju, pasożytujące dowoli na karkach ludu — próbną wieszczą rewolucyę, jedną z wielu przed wielką 1789 r., wywołała sprawa Calasów.
Na tym niesłychanym ekscesie uczył Voltaire, mimowoli, jak na trupie, operacyi nad starym rozpustnym, oszalałym porządkiem.
Głębiej, niż to mogło piśmiennictwo, podejmujące zagadnienia dalsze, w niedostępniejszej dla wielu postaci, uderzył fakt na wezbraną dostatecznie świadomość gromady.
Nóż zatopiono po trzon. Dano czyn ohydny, nie
Strona:Voltaire - Refleksye.djvu/203
Ta strona została przepisana.