Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/106

Ta strona została uwierzytelniona.

monstrujesz, że tu nie o frycówkę idzie, to mnie nie weźmiesz pewnie, o tem Wasze pamiętaj!
On na to pocznie się zaklinać i przysięgać i rozpowiadać szeroko, jako ta cała sprawa jasna jest i czysta jak słońce, i jako ma dokument odstąpienia od owego oficera z okienkiem, w które nazwisko moje tylko się wpisze. Chciał mnie nawet gwałtem wlec do siebie, abym papiery zobaczył, między któremi jest i pismo pana koniuszego Wielopolskiego, zezwalające na odprzedanie tej rangi. Ledwo się od tego wyprosiłem, aby zaraz w tej chwili nie kończyć interesu, bo bez porady Deibla nic zrobić nie chciałem, bojąc się wpaść w jaką łapkę i być oszukanym przez sprytnego łotrzyka.
I wabił mnie ten interes i straszył; więc chciałem dylacji na dwa dni, aby się wpierwej ów pojedynek odbył z trzem a towarzyszami, z którego, nie mogłem wiedzieć, ażali żyw wyjdę — ale tym razem zaciął się Borawka i za konieczną kondycję stawił, abym się nazajutrz rano już determinował i opłacił. Stanęło tedy na tem, że jutro rano przyjdzie z papierami na moją kwaterę i odmowę lub pieniądze weźmie.
Tak mi ta sprawa kołkiem stanęła w głowie, że zapomniałem nawet o przygodzie, którą miałem z pijanym Goljatem u Mursza, i o pojedynku, który mnie czekał pojutrze. Jeśli Borawka miał papiery co do owej kapitanji w porządku, to było to złoto, a nie interes, i taki dziwnie szczęśliwy trafunek byłby w istocie niepraktykowany. A nuż znowu jeśli to zdrada, a oszustwo jakie? co wtedy? Sześć tysięcy