Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/107

Ta strona została uwierzytelniona.
85

pójdzie na wiatr, a człowiekowi zostanie wstyd tylko, że się dał złapać na taką frycówkę...
Tak bijąc się z myślami, wracam do mojej kwatery, a był już późny wieczór i dobrze się ściemniło. W głowę zachodzę, co zrobić z propozycją Borawki; i tak i tak rzecz sobie tłumacząc, rozmyślam i kombinuję. Postanowiłem też sobie nie dobijać targu, jak tylko w obecności Wedelszteda i Deibla — a zresztą przespać całą sprawę, a rano natchnienia szukać.
Kiedy tak idę powoli do domu, widzę jak jakaś ciemna postać, bo przy zmroku dobrze już odróżnić nie było można, zachodzi mi raz i drugi raz drogę, jakby mi się przypatrzyć zbliska chciała. Z początku nie zważałem na to, ale gdy mi ów nieznajomy trzeci raz zabiegł drogę, a potem zostawszy w tyle o kilka kroków, ciągle za mną szedł dalej, odwróciłem się i zatrzymałem na chwilę. Widzę, wzrok wytężając, że to jakiś drab jak dąb, z ogromnemi wąsiskami i z dużą brodą, ubrany tak, jak się ongi ubierali śląscy handlarze bydła, którzy się gęsto po Polsce uwijali. Gdy tak stoję, ów chłopisko wyprostował się jak struna, ręce wyciągnął wzdłuż szarawarów, a przybierając postawę żołnierską przemaszerował krokiem paradnym koło mnie, z respektem i głęboką subordynacją mnie salutując.
Puściłem go naprzód, kapelusza ręką dotknąwszy — a on też dalej poszedł. Nie wiedziałem co to znaczy, że mi ten jakowyś handlarz honor wojskowy oddaje, ale nie myśląc o tem, bo mi ważniejsze rzeczy ciężyły na głowie, poszedłem swoją drogą. Dochodząc już do domu, zdało mi się, że ten sam czło-