Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/112

Ta strona została uwierzytelniona.

90

profos Schwedicke, i że tu pod jego komendą zostajemy?
— Jakto? i Schwedicke tu jest? Schwedicke? a cóż on tu robi? — zawołałem z wielkiem zdziwieniem.
Był zaś ten szabs-profos Schwedicke znany w całej prawie armji pruskiej; człek straszny i bez serca, szpieg najsprytniejszy, jakiego kiedykolwiek ziemia na sobie cierpiała. Był on głównie używany do łapania zbiegów, a osobliwie znaczniejszych, i nigdy się prawie nie zdarzyło, aby ktoś, kogo on tropił, salwował się przed krygsrechtem. Zdarzało się to bardzo często, że uciekali z swych pułków nawet oficerowie, bądźto długów narobiwszy, bądźto w inny sposób przeskrobawszy — owoż za którym wysłano tego Schwedicke, ten nie uszedł już nigdy. A był ten Schwedicke jako pies gończy, i węch miał psi zaprawdę. W rzemiośle swem taki był już biegły i doświadczony, że z pod ziemiby każdego dezertera był dostał. Okrutny był jak zbójca, twardy na łzy i prośby jak opoka; a przekupić się też nigdy nie dał, choćby mu krocie kto ofiarował. Człowiek ten brzydkie swe rzemiosło pełnił z pasją prawdziwą, tak się w niem całą duszą miłując, że kiedy bywało nie miał roboty, bo nikogo mu tropić nie kazano, to chodził w tęsknocie i smutku jakimś ciężkim, a bywało i chorował nawet; aż gdy mu ordynans wydano, odżywał i młodniał, i rad był, a wesół do niepoznania. Nasłuchałem się ja jeszcze w pruskiej służbie rozmaitych opowieści o tym człowieku, o jego przebiegłości i sprycie, o przeróżnych