Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/119

Ta strona została uwierzytelniona.
97

za dni krótkich, a mizerne ulice mieściny puste były i ciche.
Gdy stanąłem już na ulicy, przy której Deibel miał mieszkać, począłem się rozglądać, czyli kogo nie obaczę, coby mi powiedział, w którym domu jego kwatera; ale ulica była już całkiem pusta i tylko na progu jednego domku siedział jakiś wyrostek. Zbliżam się do niego i pytam, czy nie wie, aby tu gdzie mieszkał jaki oficer, taki a taki.
— Tu w tym domu — mówi on mi na to — mieszka oficer jeden; nie wiem tylko, czy ten sam, którego pan szuka.
Pomyślałem sobie, iż być może, że tu właśnie na samego Deibla trafię, a jeśli to nie on, ale inny jaki oficer, to się od niego łatwo dowiem, gdzie Deibla mam szukać. Nie pytam już tedy dalej, ale za wskazaniem owego wyrostka mijam sień ciemną i wąziutką, staję przed drzwiami, które do tego oficera prowadziły i pukam. Na silne moje pukanie nikt nie odpowiedział; zawahałem się też, czyli wejść czyli nie; ale że interes był pilny, a innej drogi do wyszukania Deibla nie miałem, więc otwieram drzwi, które nie były na klucz zamknięte, i wchodzę do izby.
Naprzeciw samych drzwi widzę młodego oficera, który siedzi wsparty na ręce w głębokiem zadumaniu, a w ręku trzyma pistolet z odwiedzionym kurkiem. Na stole świecił się tylko mizerny kaganiec, więc odrazu twarzy oficera dobrze odróżnić nie mogłem, ale gdy dobrze wzrok wytężyłem, poznałem zaraz, że to mój znajomy z winiarni Mursza,