Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

100

skoro o Bogu zapomniawszy, w zapamiętałości desperackiej na życie własne godzisz — a wszakże tak było, miły bracie?
— Tak... — rzekł on na to i oczy ku ziemi spuścił.
— Owoż widzę ja teraz, — ozwę się na to — że mnie Bóg tu przysłał, abym cię odwiódł od zbrodni i grzechu śmiertelnego, i wierzaj mi to, kochany towarzyszu, od najszpetniejszej infamji, jakiej się dopuścić może żołnierz i katolik...
— Gdybyś ty był na mojem miejscu — odpowiedział — kto wie, ażalibyś tak samo nie uczynił. Gdybyś ty, mój bracie, znał całą gorzkość mojego położenia, pewniebyś się nie dziwił mojej rozpaczy. Ale już ty mi na to nie poradzisz...
— Czy poradzę, tego ja nie wiem, czy nie poradzę, tego ty znowu wiedzieć nie możesz; ale jeśli ja nieznany Waćpanu człowiek mogę mieć jakie zaufanie u ciebie, to mi się zwierz w twojej aflikcji. Mam dla ciebie wdzięczny sentyment jeszcze od dzisiejszej mojej przygody, żeś tak szlachetnie partyzował za mną, i wierzaj, żem z duszy ci rad nieść pomoc, jeśli to w mocy mojej będzie.
On chwilę milczał, a potem tak prawić począł:
— Nazywam się Jerzy Paszyc i z uczciwej, a nawet niegdyś możnej familji szlacheckiej pochodzę. Mój stryj był podczaszym witebskim, i pomagał matce mojej, która owdowiawszy po moim ojcu, bez żadnej pomocy i fortuny została. Przed kilku laty stryj mój umarł i pomoc ta jedyna ustała. Miałem zawsze wielki pociąg do wojskowej służby i ko-