Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/123

Ta strona została uwierzytelniona.
101

niecznie chciałem być oficerem. Moja matka, która mnie miłuje bardziej, niżem ja nieszczęśliwy tego godzien, oddała całą resztkę swego mienia, jaką jeszcze z lepszych czasów i z swojej oprawy była uratowała, aby mi kupić chorągiew w pułku Wielopolskiego. Pozbyła się nieboga ostatniego grosza, przeniosła się ze wsi do Warszawy, tu w nędznym kącie zamieszkawszy, a ja wziąłem na siebie obowiązek święty, z żołdu mego, który w dragonach p. Wielopolskiego i dostatni jest i punktualnie płynie, utrzymywać drogą matkę moją, co wszystko ofiarowała, aby moje życzenie spełnić, sama sobie starość biedną gotując. Zapłaciła moja matka za kapitanję z szwadronem 40.000 złotych — a ja ledwie rok służszywszy, oto teraz w haniebny sposób ją straciłem!...
— Człowieku! — zawołałem — cóżeś uczynił? Jakimże sposobem to się stać mogło?
— Owo słuchaj, Waćpan, jak to było. Nieszczęście chciało, że mnie z pułku tu komenderowano na komisję radomską; bodaj ta godzina trzykroć przeklęta była, w której tu noga moja stanęła. Możeś się już Waćpan przypatrzył, jako tu oficerowie żyją. Jaskinia to kartowników i szalbierzy, na mojej to skórze doświadczyłem. Jest tu niejaki Borawka, którego Waćpan widziałeś zapewne; ten mnie do siebie na wieczór zaprosiwszy, wraz z niejakim majorem Sabi do gry w passadieci zasadził. Mam podejrzenie, że na mnie zgóry parol zagięli, bo gdy mi ciągle pić dawano, oni sami ani ust nie zmoczyli. Owo stało się, że przegrałem do majora Sabi 6000 złotych. Nie miałem czem zapłacić, a zapłacić mu-