Strona:Władysław Łoziński - Dwunasty gość.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.
103

kapitanja moja przepadła. Rozpisałem ja wprawdzie listy do moich przyjaciół w regimencie, o sukurs ich prosząc, i pewniebym za lada jakie kilka tygodni owych sześć tysięcy wydobył, ale Borawka, twardy jest i głuchy na moje prośby jak opoka, o żadnej dylacji ani wiedzieć nie chce, ale otwarcie powiada, że moja kapitanja już na zawsze przepadła, i że ją lada dzień komu przeda. Owo wiesz teraz Waćpan, jako się ma rzecz cała; osądźże sam, czy mogę ja to przenieść w rezygnacji, abym matkę moją, co mi ostatnim swym groszem do mojej rangi dopomogła, miał widzieć w nędzy ostatniej, a siebie w poniżeniu, bez uczciwej pozycji i bez sposobu do życia!
Tą naracją swoją tak się biedny Paszyc wzruszył, że twarz dłońmi kryjąc, płakać począł jak dziecko.
— Nie! panie oficerze! — wołał do mnie — idź ty sobie swoją drogą, a mnie w wykonaniu mojej rezolucji nie przeszkadzaj, moje życie nic już nie warte, bo mnie i sumienie gryzie i speransów już żadnych nie mam!
Wtedy ja mu na to:
— Odpowiedzże mi, panie oficerze, na dwie kwestje, które ci postawię, a będę kontent i puszczę cię, abyś sobie szedł, kędy cię twój furor desperacki wiedzie! Czy gdybyś na wojnie stał na swoim posterunku, a nieprzyjaciel cię twardo i okrutnie najeżdżał, powiedz Waćpan, czybyś uciekł z placu, człowiekiem bez serca i męstwa się pokazując?
— Nie, nigdy! — odpowiedział Paszyc.
— Tak się też i ja po Waćpanu spodziewam.